Hej ogarnięci !!!

Jaromir srebrnym medalistą Międzynarodowej Olimpiady Biologicznej w Londynie.

Gospodarzem 28. Międzynarodowej Olimpiady Biologicznej (wtajemniczonym znanej pod jakże sympatycznym skrótem IBO) było Zjednoczone Królestwo. Wyspa osnuta mgłą, wiecznie mokra angielskim deszczem padającym na wilgotne mury zamków i katedr. Także uniwersytetu Warwick w Coventry, mieście w środkowej Anglii, które przez tydzień stało się światową stolicą biologii.

Z czterech stron świata zjechały się najtęższe umysły biologiczne, najsprawniejsze ręce przyszłych chirurgów i najbystrzejsze oczy badaczy żądnych odkryć. Od pracowitych miast niemieckich, przez mroźne lodowce Islandii, bezkresne stepy Mongolii, gorące plaże Indonezji, wilgotne lasy Brazylii, tolkienowskie góry Nowej Zelandii, po dzikie prerie Stanów Zjednoczonych ściągnęły drużyny reprezentacji narodowych na bój, by zwyciężyć lub polec w walce.

Na tych pełnych patosu polach uniwersyteckich, na ubitej laboratoryjnej ziemi przygotowano już serie zadań, którym podołać mogli nieliczni. Rywali było wielu: 68 krajów, 245 uczestników. Walka musiała być zacięta...

Tak też myślała sobie polska drużyna (w składzie: Paulina Smaruj, Paweł Tyrna, Albert Roetchel i ja; członkowie jury: dr Łukasz Banasiak, dr Piotr Bernatowicz, dr Takao Ishikawa) w drodze do Wielkiej Brytanii. Syndrom kruszycieli kopii zniknął jednak wraz z postawieniem stopy na Wyspie. W kampusie uniwersyteckim Warwick znaleźliśmy się w innym świecie. Utworzył się tam bowiem osobliwy ekosystem, złożony z młodych biologów wszelkiej maści. Ludzie o jakże skrajnie odmiennych kulturach byli niezwykle otwarci i przyjaźni, wkrótce więc rozmieszczenie populacji przybrało formę skupiskową. Mogliśmy nawiązać kontakty i przyjaźnie z rówieśnikami z najdalszych krańców świata. Tak jak w nauce nie było tutaj granic, stereotypy i uprzedzenia wobec innych nacji nie miały znaczenia. Każdy wnosił coś ze swoją kulturą, dostając w zamian biologiczny tygiel pełen niebanalnych pomysłów.

Na etap praktyczny zawodów składały się trzy pracownie: Biochemiczna, Botaniczna i Fizjologii Rozwoju, każda trwała po 2 godziny. Do ciekawostek należy, że do sekcji użyto zwierzęcia najmniejszego w historii IBO (larwę przedstawiciela Diptera). Etap teoretyczny to 2 trzygodzinne testy, w których zbombardowano nas informacjami o brytyjskich naukowcach, utwierdzając w przekonaniu, że gospodarzem jest biologiczna potęga intelektualna (Royal Society of Biology).

Zaznajomiono nas również z bogatym brytyjskim dziedzictwem kulturowym. Liczne wycieczki, np. do średniowiecznego Zamku Warwick, z imponującymi wieżami szarpiącymi mgłę, z których jednak dało się dojrzeć inscenizację turnieju rycerskiego i pokazy sokolnicze. Zobaczyliśmy również słynne ruiny katedry w Coventry, pozostałości bombardowania niemieckiego, pozostawione jako pomnik wojennej tragedii, a także tę nową, odbudowaną wkrótce po wojnie, żywy symbol powstawania miasta z popiołów. Odwiedziliśmy również muzeum transportu, z lśniącymi limuzynami i najnowocześniejszymi pół rakietami, pół samochodami.

Wieczory umilały nam doskonałe stand-upy, jak Zombie-Science, Ugly Animal Roadshow czy British Barbeque.

Wreszcie nadszedł Awards Dinner, ceremonia końcowa rozdania nagród. Przy słowiańskim stole (Polacy, Czesi, Słowacy) oczekiwaliśmy w napięciu na ogłoszenie wyników Olimpiady. Ostatecznie zwycięzcą został przedstawiciel Chińskiej Republiki Ludowej, Haoyu Zhou. Polacy zdobyli 3 medale srebrne i 1 brązowy, co jest ponoć najlepszym wynikiem od 16 lat. W klasyfikacji medalowej Polska zajmuje 17 miejsce (ex aequo z Indiami, najlepiej wypadło USA), w klasyfikacji punktowej Polska zajmuje 14 miejsce (I miejsce USA). Wśród pierwszych miejsc niepodzielnie królują Azjaci, co jest godne podziwu. Tak więc zwycięskie piersi obciążą ordery i wstęgi spłyną z ramion sytych chwały.

Party kończyło 28 edycję IBO. Chociaż już o 4 rano odjazd, nikt nie chciał wracać do pokojów. Tu byli ci niezwykli ludzie, w których oczach widziało się pasję, mimo różnic w kolorze tęczówki, z którymi znalazło się wspólny język mimo tylu różnic na tle kulturowym, światopoglądowym itd. Nie tyle angielski, co biologia była naszym lingua franca. Losy najlepszych biologów świata krzyżowały się tu w jakiś sposób z moim przez chwilę... Tej chwili nie chciało się stracić... Tej nocy spałem godzinę.

Jaromir